Ci co na Woodstock jeżdżą, na Woodstocku mieszkają, Woodstockiem żyją, kroją chleb, gotują herbatę, popijają napoje, kładą się spać i budzą się rano, wiedzą o czym mówię.
Od samego początku festiwalu Dżem grało się na wszystkie możliwe sposoby, zazwyczaj z lekko rozstrojoną gitarą i podśpiewywaniem całej ekipy okręconej wokół tej gitary. „Mówią o mnie w mieście” jest pieśnią nad pieśniami, którą osobiście we wszystkich formach moich ogniskowych spotkań z Pokojowym Patrolem czy publicznością bardzo późno-wieczorną, woodstockową porą, słyszałem już w tysiącu odmianach.
Kiedy na Przystanku Woodstock naszym gościem był Krzysztof Materna, to zakochany w atmosferze festiwalu chodził, oglądał, słuchał, patrzył, a następnie kończył swoją wędrówkę u nas w biurowym kontenerze na zapleczu sceny. Gaworzyliśmy na różne tematy – Krzysztof potrafi wprowadzić sympatyczną, pomykającą o żart, ale także sensowną wymianę myśli i atmosferę. Za każdym razem, kiedy wchodził z tego wędrowania, pytaliśmy czy czegoś się napije – może herbaty. I w pewnym momencie na którąś z tych propozycji Krzysztof powiedział: „Ja już rzygam tą Waszą uprzejmością i tą Waszą herbatą.” Gdyby na te słowa ktoś wszedł w tym momencie do naszego kontenera, to chyba by zwątpił i przerażony, że właśnie jest świadkiem jakiejś wielkiej awantury albo jej początku, szybko opuścił kontener!
Ale my w tych groteskowych dialogach byliśmy cały czas, więc wiedzieliśmy o co chodzi. Teraz zrozumiecie mnie dobrze i bez żadnych podtekstów, jeżeli powiem, że także pewnymi utworami śpiewanymi wciąż i dookoła tak jak to powiedział Krzysio, „rzygam”. Wojtek Waglewski mi opowiadał, że w Amsterdamie, w latach 70’, w sklepie z instrumentami muzycznymi widniał napis: „zakaz grania Domu wschodzącego słońca i Schodów do nieba”.
Ale Dżem na scenie to zupełnie co innego! Pierwszy raz zagrali na wyraźną prośbę publiczności, bo ja ich w nowym składzie po prostu nie słuchałem. Miałem to szczęście, że kiedy organizowaliśmy z Walterem Chełstowskim Zadymę na Torwarze, 13 grudnia 1989 roku, jednym z wykonawców był Dżem z Rysiem Riedlem. Później go zapowiedziałem w Jarocinie w 1994 roku. Powiedziałem tylko „Dżem”, po czym publiczność zrobiła krok, dwa do przodu i na moich oczach wszystkie barierki po prostu się rozleciały, a stojący przed barierkami ochroniarze i ekipa fotografów w sekundę dali dyla i wskoczyli na scenę.
Zrobiło się naprawdę niebezpiecznie i wtedy pierwszy raz poczułem, co to jest siła tłumu i w jaki sposób jak zapałki rozlatują się barierki - na szczęście nie te koncertowe, tylko takie zwyczajne, uliczne. Nikomu nic się nie stało, my uspokajaliśmy publikę, a Walter Chełstowski zastosował niesamowity trik i wypowiedział w stronę publiki krótki tekst: panowie dziennikarze, proszę nie robić zdjęć i nie robić z tego sensacji. Wszystkie emocje, które zgromadzone były wśród publiczności, która na to zamieszanie i opóźnienie zrobiła się dość agresywna, w 3 sekundy zostały przerzucone na dziennikarzy i fotoreporterów, a 10 sekund później wszystko się uspokoiło, ponieważ ten kierunek złości był ludziom znany i akceptowany przez nich , wiec trochę pokrzyczeli i spokojnie czekali na dalszy ciąg wydarzeń. Koncert się rozpoczął, ale dopiero kiedy wróciła jedna barierka, rozmontowana i nie wiedzieć czemu porwana przez tłum gdzieś hen daleko. Na naszych oczach z tego hen daleko wracała niesiona rękami, została wmontowana, przyklepana i koncert ruszył.
Na Przystanku Woodstock ekipa Dżemu pojawiła się z Jackiem Dewódzkim, który dla mnie miał dość dramatyczny sposób ekspresji i interpretacji piosenek Rysia. Widziałem, że nie wszyscy akceptują ten stan rzeczy, Dewódzki dawał z siebie wszystko i robił to naprawdę całym sobą, uczciwie i rzetelnie, ale gdzieś tam nie stykało. Jedni słuchali, ale byli też i tacy, którzy dosyć smętnie pokrzykiwali na to, co się działo na scenie.
Oczywiście Dżem zgarniał cały Woodstock i ludzkość bardzo, bardzo cieszyła się z takiego koncertu. Potem kompletnie sobie odpuściłem myślenie o Dżemie, aż do momentu, kiedy spotkaliśmy się na… pogrzebie Marka Kotańskiego. Wyjeżdżałem z cmentarza, stanęliśmy przy stacji benzynowej i okazało się, że tam także zaparkowała ekipa Dżemu. Takie spotkania zdarzają mi się od czasu do czasu i wtedy, face to face, pada pytanie: nie moglibyśmy zagrać? A ja już taki jestem, ze nie próbuję kręcić, kombinować, tylko odpowiadam: dobra, spróbujmy znaleźć termin i pochylić się nad tematem.
Kiedy przyjechali do Żar, nie wiedziałem, że już mają nowego wokalistę Maćka, o którym mówili Balcar. Zobaczyłem go przy naszych kontenerach, wychodził z toi-tojki, był w kapeluszu, pięknych raybanach na nosie, cały w uśmiechu, przywitał się ze mną i poszedł dalej. Właśnie wszedł na ekrany film „Skazany na bluesa” i byłem święcie przekonany, że główną rolę w tym filmie grał nowy wokalista zespołu Dżem. Naprawdę długo tak myślałem, zanim ktoś po paru latach nie uzmysłowił mi, ze to Tomasz Kot grał główną rolę.
Dżem z Maćkiem to była kompletna odmiana. To było to, co w minutę osiem przytuliło fantastycznie całą Woodstockową publiczność do nowego oblicza Dżemu. Już nie mówię o pewnym podobieństwie fizycznym, ale wszystko to, co emanowało z Maćka fantastycznie układało się w koncertowym graniu i w rozmowie z publicznością. Nie przepuściliśmy tej okazji i natychmiast wydaliśmy nasze płyty DVD i CD z koncertów. To najlepiej do dnia dzisiejszego sprzedawane wydawnictwa Złotego Melona. Można powiedzieć, ze zarabiają na innych których, wydajemy w naszej kolekcji. Mógłbym śmiało powiedzieć, że gdyby grali co roku na festiwalu, zawsze mieliby niezwykle gorące i serdeczne przyjęcie. Nasze wydawnictwa w przypadku Dżemu rejestrują także coś, co ociera się o niezwykłą tragedię tych ludzi - odszedł kolejny człowiek z tej ekipy – Paweł Berger, a zespół jak Feniks z popiołów przetrwał i dalej gra.
I jeszcze jedna historia z Dżemem, którą ja mam w sercu bardzo mocno. Zawsze, kiedy występuję na scenie, umawiamy się na moment na tak zwaną gadułę - nie każda kapela i muzyk potrafi to robić, czyli po prostu podgrywać w tle, kiedy nawijam. Pamiętam, że i kochanemu Piotrusiowi Bukartykowi musiałem pokazywać - grajcie, grajcie. Kamil Bednarek potrafił na zakończenie już śpiewać refren, a ja do niego: hola hola, ja jeszcze mówię. Za to z Dżemem gadało mi się zawsze wspaniale. Wszyscy czuliśmy napięcie, rytm, frazę, co nie jest łatwe ze mną, bo przecież jestem tutaj tylko i wyłącznie przypadkowy, ni stąd, ni zowąd. A z moją próbą pociągnięcia czegoś w melodii to już kompletna klęska.
Z Dżemem mam nadzieję spotkamy się jak najszybciej, może to będzie 2018 rok, bo wszyscy za tym tęsknimy, mimo, ze ogniskowe woodstockowe granie jest pełne Dżemowych dźwięków.
Jurek Owsiak